Każdy się boi, nawet strażak…
Od 14 lat pełni służbę w Państwowej Straży Pożarnej. Do tej pory walczył z zagrożeniem, jakim jest ogień. – Podczas akcji gaśniczej można ocenić stopień ryzyka. Teraz mierzymy się z innym niebezpieczeństwem. Koronawirusa nie widać. Czy się boję? Każdy się boi, nie wierzę, jeśli ktoś mówi, że nie czuje strachu przed chorobą – mówi młodszy ogniomistrz Adam.
Od kilku dni ten strażak i ratownik medyczny z Cieszyna opiekuje się pensjonariuszami w ośrodku w Czernichowie w powiecie żywieckim. Do tego zadania zgłosił się sam, na ochotnika. – Wraz z kolegą zaoferowaliśmy się do pomocy kilka tygodni temu, gdy rozpoczęła się pandemia. Czuliśmy, że kiedyś przyjdzie taka potrzeba. Nie wiedzieliśmy, że ostatecznie trafimy tutaj. Jestem też ratownikiem medycznym, pracowałem w pogotowiu na karetce, więc moje umiejętności w pełni się w tym miejscu przydają – przekonuje pan Adam. Jego słowa przerywa nagły, przeraźliwy pisk… – To pompa podająca pokarm jednemu z pensjonariuszy. Przepraszam na chwilę. Muszę wrócić do swoich zajęć – kończy mężczyzna.
Po kilku minutach wracamy do rozmowy. Przyznaje, że nie jest łatwo. – Pracujemy w kombinezonach przez 12 godzin. Do tego maski, przyłbice, rękawice… Samo włożenie tego stroju zajmuje sporo czasu. To utrudnia pracę – wzdycha strażak. Spać kładą się o 2 w nocy, wstają o 5-6 rano. W czernichowskim ośrodku jest blisko setka mieszkańców – każdy w różnym stanie zdrowia. Część wymaga stałej opieki. Dogląda osób ze wszystkich oddziałów: paliatywnego, opieki leczniczej czy psychiatrycznego… Umiejętności medyczne pana Adama nie marnują się więc. – Jeszcze w trakcie mojej służby w PSP ukończyłem studia na kierunku ratownika medycznego. W czasie akcji takich jak wypadek samochodowy zajmuję się przede wszystkim ratowaniem poszkodowanych, jeśli jest taka konieczność – opowiada strażak.
Dodaje, że strażacy tak naprawdę dziś nie tylko gaszą pożary – robią już właściwie wszystko. Nim trafił do Czernichowa pomagał między innymi druhom na granicy polsko-czeskiej. – Trzeba było przewieźć i rozstawić namioty na punktach granicznych. Teraz całkowicie zmieniły się nasze akcje. Jadąc na wezwanie, mamy w tyle głowy, że jest epidemia. Każdego, podobnie jest w szpitalach, traktujemy jak osobę potencjalnie zakażoną. Zmieniły się procedury postępowania w takich przypadkach. Najpierw podchodzi jeden ratownik, ocenia stan poszkodowanego i ustala, czy jest potrzeba udziału kolejnego, czy poradzi sobie sam. Żeby nie narażać wszystkich ratowników – wyjaśnia.
W grudniu przypada 14 lat, odkąd służy w Państwowej Straży Pożarnej. Na swoim koncie ma już setki akcji – i tych gaśniczych, i tych ratowniczych. Jednak w jednej z najtrudniejszych właśnie bierze udział. – W czasie pożaru widać ogień, płomienie i można wtedy ocenić stopień ryzyka. Teraz mierzymy się z niewidzialnym zagrożeniem. Koronawirusa nie widać. Widzę za to chorego i nim trzeba się zająć. Trzeba mu pomóc. Czy się boję? Każdy się boi, nie wierzę, jeśli ktoś mówi, że nie czuje strachu przed zakażeniem – mówi ratownik.
Czy tęskni za rodziną? – Na szczęście są telefony, więc często rozmawiam z żoną i dziećmi. Rozumieją, dlaczego nie jestem z nimi – przekonuje ogniomistrz, wywodzący się z rodziny z tradycjami strażackimi. Dziadek i ojciec mężczyzny działali w ochotniczej straży pożarnej. Pan Adam od dziecka wiedział więc, jaką drogę kariery wybierze.
Czy ma jakieś plany, marzenia na najbliższe czasy? – Najważniejsze, żebyśmy w zdrowiu doczekali końca epidemii – odpowiada od razu.
– Ten przykład pokazuje, iż na strażaków można zawsze liczyć. Panu Adamowi oraz wszystkim strażakom, którzy dziś obchodzą swoje święto, życzę, aby nigdy nie zabrakło Wam sił, odwagi i wytrwałości, jak również spokoju w gronie rodziny. Jednocześnie pragnę Wam, druhowie, bardzo serdecznie podziękować za tą codzienną walkę o życie, zdrowie i dobytek mieszkańców województwa. Bardzo Wam dziękuję za Waszą nieodzowną służbę – składa życzenia z okazji święta patrona strażaków, św. Floriana, wojewoda śląski Jarosław Wieczorek.
Komentarze (0)
Dodaj komentarz