Poproszę ogórki. Dla żony
Po szokujących informacjach o śmiertelnych ofiarach skażonych ogórków, wodzisławianie wpadli w panikę i przestali kupować warzywa. Do obiadu zamiast mizerii wolą zjeść duszoną marchewkę albo gotowany kalafior. Handlarze załamują ręce i liczą straty. - Klienci pół żartem, pół serio pytają o kraj pochodzenia ogórków. Jeden pan stwierdził, że jeśli okaże się, że są z Hiszpanii, to da je żonie – mówi pan Adam.
Scena z jednego z wodzisławskich sklepów samoobsługowych w centrum miasta. Kobieta w średnim wieku, brunetka, stoi z koleżanką przy stoisku z warzywami. Ma zamiar wrzucić do foliowego woreczka kilka ogórków, ale przyjaciółka ją upomina. - No co ty, to świństwo będziesz jadła? - pyta zbulwersowana. - Na mizerię chciałam. Do obiadu - wyjaśnia kobieta. - To kup sobie marchewkę – zachęca.
Wodzisławianie przestali kupować nie tylko ogórki. Coraz więcej osób, w obawie przed zarażeniem bakterią EHEC, rezygnuje też z zakupu pozostałych warzyw, szczególnie pomidorów. - Większość warzyw opornie schodzi, ale ogórki i pomidory wybitnie – mówi z żalem Anna Wyleżych, która handluje na wodzisławskim targowisku przy ulicy Bogumińskiej. - Klienci pytają, skąd mamy ogórki. Zależy im, żeby były z Polski. Jeśli już, to kupują te krótkie, gruntowe. Każdemu tłumaczę, że o tej porze roku nie importujemy warzyw, więc nie ma powodów do obaw – podkreśla z kolei pan Adam, który również prowadzi zieleniak.
Zapewnienia te nie przekonują jednak wielu mieszkańców. Niektórzy czasowo zrezygnowali z konsumpcji warzyw. - Nie będę jadła, aż odwołają alarm. Jak się dowiedziałam, że kilka osób zmarło, to wyrzuciłam trzy ogórki, które miałam w domu - podkreśla pani Maria Pustułka.
Z rozmów z wodzisławianami i sprzedawcami wynika, że obecnie triumfy święci marchewka i kalafior. Nie wszyscy jednak ulegają zbiorowej panice i jedzą ogórki. - Boję się śmierci, ale zjadłam. Dzisiaj rano schrupałam jednego do kanapki. Dobrze go umyłam i myślę, że to w zupełności wystarczy. Poza tym bez ryzyka nie ma zabawy – śmieje się gimnazjalistka Sandra Lebioda.
W tej sytuacji sprzedawcom warzyw nie pozostaje nic innego jak przeczekać trudny okres. - Czekamy aż sprawa ucichnie. Media mają władzę. Taki prosty przykład. Normalnie sprzedaję około dwóch kilogramów brukselki. Ale jak Pascal ugotował w swoim programie na TVN-ie zupę brukselkową, to następnego dnia ludzie kupili 8 kilo – wyjaśnia Helena Krawiec, sprzedawczyni.
W efekcie "afery ogórkowej" za warzywa zapłacimy teraz o połowę mniej, niż dotychczas. - Producenci obniżyli ceny. Jeszcze nie dawno kilogram ogórków sprzedawaliśmy po 4 zł. Teraz za 2 zł – mówi pan Adam.
(m)
Komentarze (0)
Dodaj komentarz